Wyszłam za mąż i nie zwariowałam

couple-wedding

Kiedy słuchałam opowiadań koleżanek, że ostatni miesiąc przed ślubem jest najbardziej nerwowy zastanawiałam się o co im chodzi – dlaczego?

Jednak kiedy do naszego ślubu pozostał miesiąc, a czas kurczył się w zastraszającym tempie –  zrozumiałam i poddałam się lekkiej panice. Że nie zdążymy ze wszystkim, że kwiaty zwiędną, że rosół będzie za słony, że goście nie będą mieli gdzie spać. Panika się pogłębiała, a ja w głowie pisałam najczarniejsze scenariusze tego jak źle może być tego najpiękniejszego dnia. Doszło nawet do ataku płaczu po pytaniu o dobę hotelową. Nie wierzycie? Poczekajcie do własnego ślubu. Zaczynając przygotowania ślubne miałam zamiar załatwić możliwie dużo możliwie wcześnie. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że niektóre rzeczy wymagają szeroko rozumianej obecności innych ludzi. Trudno jest na przykład dokonać ustaleń z zespołem na pół roku przed, lista gości waha się do ostatniego tygodnia. Pozostają również rzeczy, które musicie zrobić na ostatnią chwilę, bo wcześniej jest to po prostu niemożliwe. Wszystko kumuluje się w ostatnim miesiącu i nagle okazuje się, że Twój wymarzony dzień może być poprzedzony stratami w ludziach i mieniu. Świadomość, że jako człowiek, który lubi mieć pod kontrolą absolutnie wszystko, daję się  – w dość znacznym stopniu – ponieść emocjom i zaczynają przy tym cierpieć moi bliscy, powiedziałam sobie DOŚĆ! Łatwiej powiedzieć niż zrobić…

Właśnie wtedy na jednym z blogów ślubnych przeczytałam wpis „Jak wyjść za mąż i nie zwariować”. Z całego serca mogę podziękować autorce za napisanie tego tekstu. Pozwoliło mi to spojrzeć z innej perspektywy na całe przedsięwzięcie. Podeszłam do tego z zimną krwią i czystym umysłem. Koniec paniki. Ustaliłam priorytety i uzmysłowiłam sobie, że nie wszystko zależy ode mnie. W tej właśnie chwili zniknął strach o sprawy związane z menu, tortem i suknią ślubną. Osoby, które były za to odpowiedzialne znają się na tym lepiej niż ja i na pewno staną na wysokości zadania. Oczywiście przekazałam im swoje uwagi i chodziłam na przymiarki, ale świadomość, że są to profesjonaliści i naprawdę znają się na tym co robią dawałam mi wewnętrzny spokój.

W bardzo krótkim czasie nauczyłam się delegować zadania i ufać ludziom. Były rzeczy, które musiałam załatwić osobiście, ale wszystko co mogłam zlecić komuś innemu starałam się zrzucić z moich barków. Ważne w tym wypadku jest odpowiednie wybieranie osób do konkretnego zadania. Wybierzcie ludzi, którzy są w stu procentach zaangażowani w waszą sprawę i zależy im na efekcie końcowym tak samo jak Wam.

Ustalałam wszystkie elementy z moim narzeczonym – nie z mamą, teściową, ciocią, konsultantem ślubnym, czy nie wiadomo kim jeszcze. Oczywiście radziliśmy się najbliższych, ponieważ mają większe doświadczenie, ale ostateczna decyzja zawsze należała do nas. To był nasz dzień i miał się podobać nam. Zdarzały się rzeczy, które nie podobały się nawet naszej najbliższej rodzinie. Oni jednak nie mieli pełnego obrazu tego jak ten dzień ma wyglądać. Jeśli w naszej ocenie coś pasowało do koncepcji, lub usprawniało całe przedsięwzięcie – zostawało niezależnie od tego komu i jak bardzo się nie podobało. Przyjmowaliśmy do wiadomości konstruktywną krytykę, spokojnie omawialiśmy wszystko we dwoje i wtedy podejmowaliśmy decyzję, która przede wszystkim miała zadowolić nas. Nie zależało nam na zadowoleniu wszystkich, ani zadośćuczynieniu wszystkim ślubnym przesądom i tradycjom. Wybraliśmy to co pasuje do nas.

Zdarzały się również sytuacje, w których moje zdanie nie do końca pokrywało się z opinią narzeczonego. Co w takim przypadku? Spokojna rozmowa, przekonanie argumentami do swoich racji lub kompromis. Żadne krzyki, fochy czy obrażanie się. Były sytuacje kiedy narzeczony przekonał do czegoś mnie, były takie kiedy stanęło na moim, ale bywało też tak, że spotykaliśmy się po środku przy rozwiązaniu kompromisowym. Przede wszystkim musicie ze sobą rozmawiać szczerze, ale skoro planujecie wspólne życie to macie to już na pewno opanowane.

Pewna dobra dusza uświadomiła mi, że nie da się idealnie wszystkiego zaplanować i zorganizować. Usłyszałam: „Przyjmij do wiadomości, że coś się nie uda. Będzie ci łatwiej jak będziesz na to przygotowana”. Miała rację. Zawsze komuś coś nie będzie pasować, coś nie wyjdzie tak jak było zaplanowane. Po prostu przyjmijcie to do wiadomości. Wy znacie plan i jeżeli coś z niego nie zostanie zrealizowane to wiecie o tym tylko Wy. Reszta nawet się nie zorientuje. Nie płacz, nie lamentuj, nie wyrywaj włosów z głowy, a już przede wszystkim nie obwiniaj ludzi dookoła. Zamiast tego ciesz się, że właśnie wyszłaś za mąż i próbuj znaleźć pozytywne aspekty wpadki.

Uświadomiłam sobie też co jest najważniejsze w tym całym zamieszaniu. Najważniejsi jesteśmy my – ja i mój przyszły mąż. To my zapamiętamy ten dzień do końca życia, to nasz ślub. Tego dnia ja jestem dla niego , a on dla mnie.

Na pewno przed samym ślubem, zdarzyły się jeszcze momenty kiedy panika próbowała zakraść się do mojego umysłu, ale jej opanowanie przychodziło mi o wiele łatwiej. I wiecie co? Patrząc z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że udało się! Wszystko było cudownie. Nie ważne były mniejsze czy większe wpadki. Ważni byliśmy MY – uśmiechnięci, zadowoleni, razem patrzący w przyszłość. Także nie przejmujcie się detalami, lepiej dajcie się ponieść temu wspaniałemu uczuciu.

Jakie są wasze sposoby na opanowanie przedślubnej paniki? A może jesteście szczęściarami, które nie denerwują się niczym?